Do Lizbony przybyłam zainspirowana filmem Wima Wendersa "Lisbon Story" i pięknym sentymentalnym utworem "Ainda" zespołu Madredeus. Lizbona to kolejne miasto, które płakało razem ze mną witając mnie i żegnając deszczem i smutnymi pieśniami o utraconej miłości.
Żółty zabytkowy tramwaj nr 28 wspina się brukowanymi uliczkami, a wszechobecne ceramiczne płytki azulejos zdobią niemal każdą kamienicę.
Z podlizbońskiego Belem wywodzi się słynny przysmak Portugalii – kremowe babeczki pastel de nata. Czy może być coś przyjemniejszego niż kawa oraz słodki przysmak? Portugalczycy po prostu kochają czarny napój i czują się największymi ekspertami w tej kwestii na świecie.
Ocean czuć w Lizbonie na każdym kroku, pomimo że leży ona nad widoczną wszędzie rzeką Tag. Spacerując uliczkami czujemy morską bryzę, a silne wiatry znad Atlantyku sprawiają, że każde lądowanie na lotnisku w Lizbonie jest pełne emocji.
Melancholijne fado śpiewane a capella nigdzie nie brzmi tak szczerze i prawdziwie jak u źródła. Senna za dnia dzielnica Bairro Alto zamienia się wieczorem w ogromny, tętniący życiem klub. Z kolei Alfama to najstarsza i najbiedniejsza dzielnica miasta, która jako jedyna przetrwała potężne trzęsienie ziemi, które w XVIII wieku zniszczyło Lizbonę.